Wyprawa Polarna na Spitsbergen 2014, będąca główną nagrodą dla trójki uczniów - laureatów konkursu "Mój wymarzony Spitsbergen", trwa w najlepsze. Za nami pierwszy tydzień wyprawy - zapraszamy do relacji!
Na Spitsbergen, największą wyspę archipelagu Svalbard, najłatwiej i najszybciej można dostać się samolotem - i
tak też było w naszym przypadku. Nasza wyprawa zaczęła się na lotnisku
Chopina w Warszawie, w środę 6 sierpnia. Do Longyearbyen dostaliśmy się z międzylądowaniami w
Kopenhadze i Oslo. Czas pomiędzy lotami spędziliśmy na lotniskach - było
go zbyt mało, by wyskoczyć na miasto, ale wystarczająco dużo, by
dokładnie poznać oba duże porty lotnicze. Podczas lotu do Longyearbyen cały czas towarzyszyło nam słońce - również podczas lądowania,
mimo iż było już po jedenastej wieczorem! Tak oto wkroczyliśmy do
świata, w którym słońce nie zachodzi - przynajmniej przez kilka
miesięcy w roku. Tylko ta temperatura... w Warszawie żegnały nas letnie
upały, a tutaj powitał nas rześki chłód, przypominający jesienne
powietrze w polskich górach.
Drugi dzień wyprawy rozpoczęliśmy
od zwiedzania Longyearbyen, stolicy Svalbardu. Ta dawniej górnicza osada dziś jest pełna
kontrastów - pozostałości przemysłu wydobywczego mieszają się z
nowoczesnym, kolorowym stylem współczesnej zabudowy. Mimo iż liczy tylko ok. 1800 mieszkańców, znajduje się tam jedyny w całym archipelagu port lotniczy, a nawet uniwersytet! Miasteczko otoczone
jest surowymi, wysokimi górami, a rzeka przez nie przepływająca bierze
swój początek w lodowcu widocznym w głębi doliny. W porcie jachtowym
czekał na nas Eltanin - pływający pod polską banderą, zahartowany w
trudach arktycznych podróży, jacht pełnomorski, wraz z jego wspaniałym
kapitanem - Jerzym Koszem, najprawdziwszym wilkiem morskim, oraz
Agnieszką - pierwszym oficerem. Po zaokrętowaniu wypłynęliśmy w kierunku
Polskiej Stacji Polarnej Hornsund, prowadzonej przez Instytut Geofizyki Polskiej Akademii Nauk, oddalonej od Longyearbyen o około
120 mil morskich. Morze było spokojne, a obecność tak doświadczonych
osób na pokładzie sprawiała, że szybko poczuliśmy się bezpiecznie i
poszliśmy wcześnie spać.
Poranek trzeciego dnia powitał nas na
pełnym morzu. W oddali majaczył zasnuty chmurami brzeg archipelagu
Svalbard. Z każdą godziną chmur było coraz mniej, za to na naszej trasie
pojawiało się coraz więcej... odłamów gór lodowych! Nasz kapitan omijał
je ze stoickim spokojem, a my nie mogliśmy przestać robić im zdjęcia. W
doskonałych nastrojach zawitaliśmy do Zatoki Białego Niedźwiedzia w fiordzie Hornsund,
gdzie naszym oczom ukazało się majestatyczne czoło lodowca Hansa oraz
cel tej podróży - Polski Dom pod Biegunem. Jacht stanął na kotwicy, a my
na ląd dostaliśmy się pontonem, którym przypłynęła po nas dwójka
pracowników Stacji. A więc oto jesteśmy!!! Po serdecznych i
wzruszających powitaniach znaleźliśmy się w budynku, gdzie już czekał na
nas pyszny obiad i kompot z polskich owoców. Po obiedzie
wybraliśmy się na pierwszy spacer w towarzystwie Waldka - oceanologa z Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie. Pomogliśmy mu
wyciągnąć na brzeg ponton, którym pływa na pomiary, a także
odwiedziliśmy znajdujący się niedaleko malowniczy przylądek Wilczka. I
nie był to koniec spacerów tego dnia - po kolacji wybraliśmy się w
towarzystwie Wojtka - chemika, oraz Tymka - fizyka, na wieczorne
pomiary przepływu rzeczki przepływającej nieopodal stacji. Wzięliśmy
też udział w tych pomiarach - pod okiem naukowców przygotowaliśmy roztwór
solny oraz dokonaliśmy odczytu wyników.
W sobotę zaraz po
śniadaniu wyruszyliśmy na spotkanie z lodowcem. Pogoda nam sprzyjała -
piękne słońce i błękit nieba towarzyszyły nam przez całą drogę. Dech w
piersiach zapierały piękne widoki oraz szybkie tempo naszych
przewodniczek (Magdy - geofizyka, Asi - meteorologa oraz Magdy - biologa i dydaktyka EDUSCIENCE), zaprawionych w spacerach po
kamienistych zboczach. Nie ma tu szlaków, jedynie nieliczne ścieżki - a
tam, gdzie ich brak, trzeba przemieszczać się po rumoszu skalnym, co
wymaga zarówno odpowiedniej kondycji, jak i uważności. W końcu naszym
oczom ukazało się czoło lodowca Hansa w całej swej okazałości.
Podeszliśmy do niego na tyle blisko, na ile było to możliwe i
bezpieczne. Patrzyliśmy na niego w zachwycie, robiliśmy zdjęcia, gdy
nagle Hans... ocielił się! Wielka bryła lodu z hukiem oderwała się od
czoła lodowca i wpadła do morza, wywołując fale w całej zatoce.
Nieczęsto zdarza się zobaczyć to zjawisko podczas krótkiej obserwacji.
Do "bazy" wróciliśmy inną drogą - tym razem nasza trasa biegła
brzegiem morza. Po południu mieliśmy okazję zapoznać się z pracą
meteorologa na stacji polarnej. W tajniki swoich obowiązków wprowadził
nas Edek - meteorolog, który zapoznał nas ze swoim miejscem pracy oraz
oprowadził po ogródku meteorologicznym położonym opodal stacji.
Zobaczyliśmy jak wyglądają i do czego służą liczne instrumenty
pomiarowe. A dzięki różnym chmurom obecnym w tym czasie na niebie
nauczyliśmy się rozpoznawać podstawowe ich rodzaje.
Piątego dnia
naszej Wyprawy znaleźliśmy sposobność by włączyć się w życie Stacji:
pomogliśmy przygotować obiad dla około 40 osób stacjonujących w bazie!
Obieraliśmy i kroiliśmy warzywa, pomogliśmy też w sprzątaniu. Następnie zorganizowaliśmy sobie zajęcia sportowe - zaczęliśmy od joggingu
wokół Stacji, po którym - już w budynku - było pilates, pompki i brzuszki. Po obiedzie wybraliśmy się na długi spacer z pilnującymi
stacji psami, Ragną i Brzydalem, do sąsiedniej doliny. Revdalen, bo o
niej mowa, to położona kilka kilometrów od stacji, urzekająca surowym
pięknem dolina polodowcowa, otoczona majestatycznymi górami. Celem
naszej wyprawy było znajdujące się w głębi doliny szmaragdowe jezioro.
Dno doliny porastają mchy i porosty, wśród których można spotkać
osobliwy gatunek krzewinki - osiągającą do kilku centymetrów wysokości
wierzbę polarną. Naszą drogę przez tundrę przecinały liczne strumienie,
na szczęście płytkie, a z bezpiecznej odległości obserwowały
nas mewy i renifery.
Poniedziałek 11 sierpnia zaczęliśmy od
odwiedzenia kolonii alczyków. Kolonia ta znajduje się na stromym,
kamienistym zboczu, około pół godziny drogi od stacji. Towarzyszyliśmy
Monice i Izie - ornitologom prowadzącym badania nad tymi sympatycznymi
ptakami - podczas wykonywania obserwacji i pomiarów. Alczyki gniazdują w
tym miejscu około 3 miesięcy, podczas których znoszą jaja i wychowują
młode. Już wkrótce opuszczą kolonię, by pozostałe 9 miesięcy roku
spędzić na wodach u wschodnich wybrzeży Grenlandii. Popołudnie
spędziliśmy w stacji, grając w gry planszowe. Pogoda nie zachęcała do
dalszych spacerów - wiał zimny, przenikliwy wiatr. Około północy chmury
nad doliną ułożyły się w nietypowy sposób, dzięki któremu światło
słoneczne oświetlające zatokę dodało wszystkim barwom szczególnej
intensywności. Mimo niesprzyjających warunków pogodowych warto było
wyjść przed stację i zrobić kilka zdjęć.
Siódmy dzień Wyprawy
rozpoczął się pod znakiem geologii i geomorfologii. Tymi dziedzinami
zajmuje się między innymi grupa naukowców z Czech, prowadząca badania na kilku stanowiskach w okolicy stacji.
Naukowcy z Instytutu Struktur i Mechaniki Skał Akademii Nauk Republiki
Czeskiej badają ruchy
izostatyczne gruntu oraz przemieszczanie się mas skalnych względem
siebie na granicach uskoków tektonicznych. Tego poranka ruszyliśmy z nimi w teren. Przy okazji sprawdzania urządzeń pomiarowych
opowiedzieli nam, do czego one służą i jak działają. W bardzo ciekawy i
przystępny sposób wyjaśnili nam założenia i dotychczasowy przebieg
swoich badań. Wracaliśmy do Stacji
zainspirowani, rozmawiając o geologii, sejsmologii, trzęsieniach ziemi i
superwulkanach. Po obiedzie ponownie złożyliśmy wizytę alczykom, ale
dziś wdrapaliśmy się znacznie wyżej na zamieszkiwane przez nie zbocze Arie.
Obserwowaliśmy zarówno alczyki, jak i zagrażające im drapieżniki - mewy i
wydrzyki. Nie uszły też naszej uwadze renifery, pasące się tu i ówdzie
wśród skał. Ze wzgórza podziwialiśmy przepiękne widoki na bliższe i
dalsze okolice stacji, lodowiec Hansa w oddali oraz góry po przeciwnej stronie fiordu Hornsund.
Kolejna relacja za tydzień - tymczasem zapraszamy do obejrzenia galerii zdjęć.
Tekst: Wojciech Piotrowski